Zielona Góra jest paskudna- myślałem sobie oprowadzając sympatycznego pana z Włoch. Sporo handlujemy z Włochami, co jakiś czas przyjeżdżają rozmaici przedstawiciele. Zapraszamy ich do restauracji, zwykle takiej tradycyjnie polskiej, gdzie cieszą się jak dzieci z żurku wlanego do wydłubanego bochenka chleba.

A potem następuje przechadzka po mieście. I oto konsternacja. Na ulicy Bohaterów Westerplatte całe partery budynków są pomazane sprayem przez dzieci silące się na nieudolne graffiti. W zasadzie nawet wiem kto to maluje. Mogliby dla tych osób wydzielić jakieś ściany na legalne wrzuty.
Dwie posesje na głównej ulicy miasta, należące do PKP, to absolutne rudery- dawna apteka kolejowa oraz Dom Kultury Kolejarza. W tym ostatnim nigdy nie słyszałem by coś ktoś kulturalnego organizował, zwykle wynajmują go na wesela. A niedługo tynk płatami poodpada. Zaś owa dawna apteka, zabytkowa zresztą, sprawia wrażenie jakby czekała na podpalenie i chyba o to sprytnemu właścicielowi chodzi.
Pamiętam jak ongiś jeden przedstawiciel handlowy włoskiego przedsiębiorstwa, nocując w Zielonej Górze przeszedł się wieczorami po ulicach. Pofotografował puste ulice, pozbawione przechodniów, i pyta się mnie kolosalnie zdziwiony, czemu one są puste.
Och, przyczyna jest chyba jedna- komunizm, w wielu sektorach wciąż się znakomicie trzymający. Centrum miasta to wszak skomunalizowane budynki, z rzadka wspólnoty mieszkaniowe, co jest tworem z kolei socjalistycznym. Owo centrum umarło w zasadzie, ludzie robią już zakupy gdzieś indziej. Właściciele sklepów nie mogli inwestować w lokale nie będące ich własnością. Dodatkowo odstrasza fatalna estetyka zaniedbanej starówki nijak się mająca do zadbanych handlowych ulic-pasaży w rodzaju poznańskiej ul. Półwiejskiej. Mieszkańcy bawić się nie mają gdzie. Na starówce hałas przeszkadza kilkudziesięciu starszym osobom, a poza centrum brak jest jakiejś dzielnicy imprez.
Mijamy Hermes- niski budynek w kolorze brudu. To ewidentna biedna część Azji, te szyldy, te tablice. Taki burdel w rumuńskim stylu. A kiedyś w tym mieście była nawet architekt miejska, jak się okazało, bardzo skorumpowana.
Nasz spacer przebiega ulicą Kupiecką. Polbruk sprzed kilkunastu lat już dawno zwietrzał. Trochę kiczowato. Chaotyczne reklamy. Ma to być ulica handlowa, a jest co najwyżej sklepikowa- komunalna własność budynków powoduje że handlowcy nie mogą przebić ścian i powiększyć sklepów tak jakby pewnie chcieli. Do tego otoczenie i tandetna estetyka sprawia że adres ten nie cieszy się renomą.
Żeromskiego i plac przed hotelem Śródmiejskim to jedyne wielkomiejsko wyglądające miejsca w Zielonej Górze. Reszta jest co najwyżej powiatowa, miejscami małomiasteczkowa. Władze miasta narzekają na brak terenów do zabudowy. A centrum miasta aż prosi się o intensywniejszą zabudowę. Wystarczy tylko powyprzedawać komunalne budynki i posesje inwestorom prywatnym. I zająć się wreszcie estetyką centrum miasta. Jest to temat którego nie poruszano od dziesięcioleci.






















Planuje się remont "Dzikiej Ochli" niedawno oddanej w ajencję, a co z tamtejszym łabędziem?
Po tym stawie pływał w zeszłym roku jakiś samotny raczej wesoły łabędź, bodaj ostatni w tym mieście, który dysponuje na nim dwoma "wyspami dla ptactwa" (raczej dla ptaka, bo jest tylko jeden). Ciekaw jestem, co przewidziano dla niego, i czy nie przeszkodzi mu czyszczenie akwenu. Nie wiemy nawet czy jeszcze tam mieszka.
Jak pamiętam, cierpliwie znosił to że dzieci chcą na niego wsiąść i pływał kompletnie między ludźmi.
(foto za fotosik.pl)
Oto mapa rozmieszczenia winnic w Zielonej Górze, stan na rok 1938. Pochodzi z jednego z Heimatkalendar. Co do dziś się ostało? Winnica na Wzgórzu Ceglanym, robiąca za park i dekorację.


A to okolice ul. Słowackiego
Wagmostaw jest czymś więcej niż tylko zapuszczonym fragmentem przedwojennej świetności tego miasta. „Każda kolejna ekipa, ta sama lipa”- chciałoby się powtórzyć hasło z wczorajszej feministycznej Manify. Ileż to prezydentów obiecywało. Ilu to dziennikarzy skrobało. I nic. Wielki Babilon postawił na tym swoją łapę.
Zielona Góra od jakiegoś czasu nie ma szczęścia do władz zainteresowanych restaurowaniem zabytków. Wagmostaw był ongiś rodzajem takiego miejskiego parku, którego w Zielonej Górze dziś brak, oraz miejskiego kąpieliska jakim jest dziś zalew w Ochli. Podróżowano tu tłumnie. Pływano po akwenie łódkami, kąpano się, opalano, biwakowano, imprezowano. Oraz jedzono i pito w wielkim gmachu restauracji z salą balową znajdującej się nad stawem.
Przyszedł komunizm. Zrobiono tu dom kultury pobliskiej Fabryki Wagonów i Mostów (Wagmo- stąd też oryginalna nazwa stawu). W momencie gdy się urodziłem i od dzieciństwa bawiłem się nad tym stawem, w budynkach działała betoniarnia produkująca paskudne płytki lastryko, których nieco mam jeszcze w domowej szklarni. Pamiętam pierwszy pożar- strawił drewnianą altanę nad samym stawem. W zgliszczach znaleźliśmy żelazny gryf z harfy albo fortepianu i jakieś ponapalane przedwojenne obrazy.
Nieczynną restaurację dobił kapitalizm - ów kapitalism typowy dla polskiej transformacji. Jest to, co tu dużo mówić, obiekt zabytkowy. Nowy właściciel, przyjaciel prezydenta miasta, o nieruchomość zakupioną za bodaj 50 tys. PLN bynajmniej nie dbał. Wszyscyśmy podejrzewali że budynek z przeciekającym już dachem wkrótce pójdzie z dymem, i po jakimś czasie wybuchł pożar.
Mija już bodaj z 10 lat odkąd budynek stracił dach. Zabytkowe mury rozsadzają mrozy każdej zimy. Ale po stokroć groźniejszy dla zabytku jest nowy właściciel który najprawdopodobniej wkrótce zmiecie spychaczem klasycystyczne obramowania okien, absydy, przypory. Już zresztą ma plan co by tu zbudować, i to coś nie jest zbyt podobne do poprzedniego budynku.
Zabytek? To już ostatni w Dolinie Gęśnika. Ze 4 lata temu zburzono przedwojenny dom starców na ul. Źródlanej (z pruskiego muru, bodajże pod nr. 3 lub 4), podobnie postąpiono z przedwojennym gmachem zarządu basenu miejskiego przy ul. Źródlanej (koło kościoła). Ruiny dawnej restauracji i sali balowej to ostatni zabytek w tej części miasta.
Tak, budynek stoi na rzeczce Gęśnik, która przeplywa tunelem pod budynkiem.