
Jestem oburzony, że za przebudowę Palmiarnii zabierają się osoby które "wszystko wiedzą". To, co nasze władze obecnie robią, nie występuje jako model prowadzenia biznesu. Miasta albo mają typowe Palmiarnie- kolekcje egzotycznych roślin, albo mają sale "balowe" (z tym że normalnie nie zajmują się taką działalnością. Sala taneczna w Palmiarnii? Że co proszę?
To co one robią, kontynuując dawną formę dziwacznej działalności tej placówki, nazwałbym lokalną egzotyką lub natręctwem z przeszłości. Nie opłaca się w budynku tak koszmarnie drogim (ok. 18 mln PLN), który jest zbudowany specjalnie po to by mogły w nim się znajdować egzotyczne rośliny, lokować sali balowej tudzież tanecznej. To jest po prostu za droga powierzchnia, czy ci ludzie tego nie rozumieją?
Jest wg mnie oburzające że nie sugerują się oni doświadczeniami innych miast, tylko tworzą nasz "księżycowy krajobraz". Mam wrażenie że te osoby nigdy nie były w typowej palmiarnii, wówczas stwierdziłyby że nasza Palmiarnia nie ma z taką placówką wiele wspólnego. Ma 200 taksonów roślin, typowe palmiarnie mają po kilka tysięcy taksonów. Nie ma ścieżki dydaktycznej, podczas gdy typowe palmiarnie mają co najmniej kilkusetmetrową "trasę zwiedzania". Kolekcja tutejsza jest tragicznie kiepska, brak ciekawych roślin, np. żywiących się owadami.

Pisałem już aby kompletnie zrezygnować z restauracji w tej palmiarnii, ponieważ jest to zbyt droga powierzchnia. Czemu nasze władze nie liczą że przeznaczenie połowy budynku na restaurację to koszt 900 tys. w kosztach kapitału rocznie (przy koszcie kapitału 10 %). Ta restauracja wyjdzie koszmarnie droga. Tam powinny być same rośliny. To miasto nie ma dziś żadnej atrakcji turystycznej, a jakby ktoś kompetentny zabrał się za przebudowę palmiarnii do roli typowej kolekcji roślin egzotycznych to miałoby chociaż jedną.
wykorzystano fotografię z fotoforum Gazety Wyborczej oraz zdjęcia historyczne
Szanowni Państwo,
Na Ziemi Lubuskiej, pustyni jeśli chodzi np. o teatr muzyczny czy operę, od wielu lat z sukcesem działa impresaryjny teatr muzyczny w 60-tysięcznym Frankfurcie nad Odra, położony najbliżej zarówno Zielonej Góry, jak i Gorzowa. Obserwuję jednak, iż tamtejsze wydarzenia muzyczne: opery, musicale, operetki, nie są znane polskiej publiczności, nie zna ona cen biletów, terminów, tytułów spektakli, mimo że czasem się gra opery wystawiane przez polskie teatry operowe.
W związku z tym prośba do lokalnych mediów, by nagłośnić te wydarzenia. Sąsiadujemy wszak z Niemcami, i mało co słychać o tym co oferują oni swym widzom. Teatr muzyczny zaś ma tą zaletę, ze często nie trzeba znać języka, aby się bawić.
Pozdrawiam,
Adam
Fajerwerek/ DAS FEUERWERK- komedia muzyczna wystawiana przez Opernensemble Teatru Państwowego w Cottbus
// Sobota., 15.09. / 19:30 & Niedziela., 16.09. / 17:00
Student- żebrak /DER BETTELSTUDENT- operetka wystawiana przez Opernensemble Teatru Państwowego w Cottbus
// Sobota, 20.10 / 19:30 & Niedziela., 21.10. / 17:00
LA BOHÉME- Opera Pucciniego wystawiana przez Opernensemble Teatru Państwowego w Cottbus
// Piątek, 23.11. / 19:30 & Niedziela., 25.11. / 15:00
COPPELIA- balet
// Niedziela, 23.12. / 15:00 & 19:30
Szczegóły w publikacji tamtejszego impresariatu:
http://www.kleistforum.de/pics/_Spielzeitheft_2007.pdf
Cottbus
Teatr operowy w Cottbus w tym roku spektakularnie otwiera swoją największą salę dnia 22 września operą „Die Rheinnixen”. Tutejsza scena operowa oferuje w tym roku:
Przetrwała komunizm, przetrwała pierwsze 16 lat polskiego kapitalizmu państwowego, zburzono ja dopiero niedawno, jakiś rok, dwa lata temu. Po prostu nagle pewnego dnia to miejsce gdzie stała juz jakieś 80 lat, było puste, okok leżała sterta pozostałych po niej desek.
I pomyśleć że przed wojną grały w niej orkiestry. Po wojnie robiła za schowek na jakieś rupiecie, i przetrwała zadziwiająco długo. Dobiła ta muszlę pani Ronowicz tudzież pan Kubicki- nie wiadomo za czyjego panowania "zniknęła".

Ongiś chciałem wstrzymania przebudowy amfiteatru i zweryfikowania planów jego przebudowy. Moim zdaniem, obecny kształt przebudowy doprowadzi do tego że już na starcie będzie to obiekt przestarzały, i skazany na przegraną.
W Zielonej Górze brakuje infrastruktury kulturalnej z prawdziwego znaczenia. Jeszcze przed wojną w Zielonej Górze od 1931 roku wystawiano opery w specjalnie do tego dostosowanej sali operowo-scenicznej. Niestety, po wojnie prestiż miasta coraz bardziej malał, a kultura podupadała. Dziś już jesteśmy tylko 100-tysięcznym blokowiskiem, które w Polsce nie kojarzy się z niczym poza już nieistniejącym festiwalem. Jesteśmy miastem-blokowiskiem w stylu Wałbrzycha albo Legnicy, z tym wyjątkiem że kompletnie nie posiadamy już żadnego znaczniejszego przemysłu.
Chcę zapobiec w ten sposób kolejnemu marnotrawstwu pieniędzy podatników na infrastrukturę już od początku przestarzałą. Jako przykład tego, że polskie miasta wielkości Zielonej Góry mogą atrakcyjną ofertą kulturalną podnieść swój prestiż i zrzucić łatkę zaścianka, podaję Rzeszów, miasto porównywalne z Zielona Góra zarówno pod względem potencjału, jak i liczby ludności (ma jej tyle samo co Zielona Góra wraz z Nową Solą).
Ostatnią inwestycją w infrastrukturę kulturalną tego miasta była odważna przebudowa miejscowego teatru im. Wandy Siemaszkowej do roli teatru wieloprofilowego, także operowego. Podczas przebudowy zadbano o całą potrzebą infrastrukturę konieczną do wystawiania oper w tym rzeszowskim teatrze: dodano obrotową scenę, pod nią dodano orkiestron (kanał dla orkiestry konieczny przy wystawiania oper), nad teatrem wzniesiono 16-metrową kopułę z miedzi, która mieści wyciągi i rampy. Foyer zyskało luksusowy wystrój.
Tego dokonano w Rzeszowie kosztem 10 mln PLN, z czego 7,5 mln pochodziło od Unii Europejskiej. W nowym teatrze sezon rozpoczęto z rozmachem: operą Gioacchino Rossiniego "Cyrulik sewilski" w wykonaniu Teatru Narodowego z Koszyc (Słowacja). Rzeszów zyskał teatr wieloprofilowy kosztem dwóch milionów złotych z budżetu samorządu. Zielona Góra mogłaby już od dawna szczycić się salą sceniczno-operową gdyby w odpowiedni sposób zaplanowano przebudowę filharmonii, która kosztowała samorząd kilkakrotnie więcej niż inwestycja w teatr w Rzeszowie.
Chcę, by mimo zmarnowania szansy na obiekt do wystawiania spektakli muzycznych w czasie rozbudowy filharmonii, do takiej roli dostosowano chociaż amfiteatr. Wówczas znów możliwe byłoby wystawianie musicali i oper w mieście, choćby podczas wakacji, co mogłoby przyciągnąć turystów, w podobny sposób jak to ma miejsce w Rzeszowie.
Chcę też by amfiteatr zyskał wreszcie zadaszenie, co jest absolutną koniecznością wymaganą przez niemal wszystkich przez organizatorów imprez o większym, kilkumilionowym budżecie, którzy nie mogą sobie pozwolić na straty z powodu niepogody. Nasz amfiteatr bez zadaszenia nie będzie mógł konkurować z innymi amfiteatrami w Opolu czy Sopocie, gdzie uciekły od nas festiwale.
Także chcę by zadaszony i przebudowany amfiteatr zmienił nazwę na "Operę Leśną" co zwiększy prestiż tego miejsca i pozwoli łatwiej przyciągnąć wydarzenia kulturalne o ogólnopolskim znaczeniu. Moim zdaniem, dopiero taki krok spowoduje choćby częściowe odzyskanie przez Zieloną Górę znaczenia na rynku festiwali w Polsce.
Po zaproponowaniu stworzenia parku krajobrazowego:
Chcemy powołania Parku Krajobrazowego Lubuskiego Przełomu
Odry po to by chronić cenna przyrodę wokół Zielonej Góry. Jako przykład podają
Poznań czy Gorzów Wielkopolski, wokół to których miast istnieją parki narodowe
czy krajobrazowe (np. Gorzowsko-Barlinecki Park Krajobrazowy). Zielona Góra,
która posiada cenne krajobrazy oraz cenną przyrodę, nie chroni tych walorów.
Powoduje to że nawet przyrodniczo cenne lasy naturalne są traktowane przez
leśników tak jak najzwyklejsze lasy gospodarcze, a więc prowadzona jest w nich
gospodarka leśna, czyli wycinki. Dzięki takiemu podejściu Zielona Góra straciła
dwa najcenniejsze przyrodniczo fragmenty swych lasów- Lasy Państwowe wycięły dwa fragmenty lasu świerkowego pomiędzy ul. Szwajcarską a wschodnią obwodnicą
miasta. Ponadto niedawno dokonano wycinki cennych lasów w okolicach Krępy,
przeciwko czemu protestowali mieszkańcy tej miejscowości i postulowali by władze
objęły te lasy ochroną przed zapędami leśników.
Jeden z internautów zaprotestowal:
> Pomysł Fularza jest oderwany od rzeczywiśtości. Gość nie ma zadnego pojęcia o
> gospodarce leśnej i rzuca ekologiczne hasła, bo są chwytliwe. Zastanawia tylko,
>
> dlaczego gazeta nagłaśnia takie niewypały!
Proszę Szanownego Pana, co ja mam Panu odpowiedzieć na tak uprzedzone podejście? Może tak: Jaki Pan mądry- zna Pan wszystkie okoliczne lasy!".
Proszę Pana, gdyby sprawdził Pan obszary które zaproponowałem jako obszary chronione, przekonałby się Pan iż wybrałem lasy mieszane, nasadzone albo jeszcze przez Niemców albo lasy powstałe samoistnie na terenach pokopalnianych. Istnieje wiele gęstych mateczników ulokowanych wzdłuż strumieni. Niestety, gospodarka leśna i tam doszła, i coraz częściej widzę że leśnicy preferują wycinki mateczników bo te zostaną trudniej wyłapane przez okoliczną ludnośc i nikt im nie przeszkodzi w wycinkach. Ja natomiast tych ludzi z miłą chęcią oskarżyłbym io niszczenie środowiska naturalnego, bo na pewno jest jakiś paragraf przewidujący kary za wycinki obszarów przyrodniczo cennych.
Proszę Pana, moim hobby jest właśnie natura. Może nie jestem specjalistą, ale podróżowałem tyle, że wiem, jaka przyroda jest cenna, a jaka nie. Sadziłem że krytyka spotka mnie za to że lasy do ochrony wybierałem jak piesek francuski, bo np. wg mnie cenne przyrodniczo są także te za os. Słowackiego etc. ale ich nie uwzględniłem bo aż tak dobrze ich nie znam.
A co do zarzutów o "blokowanie ropzwoju maista" to zawodowo zajmuję się badaniami takiego tematu jak ekonomika miast (urban economics) i wiem jakie znaczenie dla miasta mają tereny inwestycyjne. Wycinanie lasów jest próbą odsunięcia w przyszłość tematu poszerzenia granic miasta, tematu którego nasi radni nie potrafią rozgryźć. Wobec tego wycinają lasy. Potem wytną ich więcej.
Ależ proszę Pana, istotnie nie mam żadnego pojęcia o gospodarce lesnej, ponieważ wiem ile kosztuje metr sześcienny dębu, świerku i innych drzew w których gustują prawni opiekunowie zielonogórskich lasów. Nie będzie tam władzy Lasów Państwowych, nie będzie wycinek, nie będą wycinane debowe aleje. Po prostu nie będą one już ekspoatowane jako rezerwuar bezpłatnego drewna.
Lat temu kilka szedłem z Wojtusiem po Parku Poetów, zbudowanym przez Niemców, dziś pełnym śmieci. Jacyś ludzie palili w nim jakiś plastik, prawdopodobnie złomiarze. Wojtuś się mnie pyta- a czemu ktoś wyciął to wielkie drzewo, pokazując gigantyczny pień po ściętym drzewie.
No właśnie- takie samo pytanie mam do Lasów Państwowych. Pora im to zabrać. Podcinają, kasę za drewno kasują, a śmieci nie sprzątają, staw w dawnym Parku Poetów to tony śmieci.

Ostatnio tam chodziłem z jakimis cudzoziemcami którzy zawitali na winobranie i byli zachwyceni tym obszarem, a to były zwykłe pokopalniane wąwozy. Takich miejsc jest tu sporo. A z dzieciństwa pamiętam że było jeszcze więcej. Tylko czemu ktoś wybetonował wodospad w którym kąpałem się jako dziecko? Przecież tam nie ma żadnych powodzi? Czemu ktoś wybetonował koryto strumyka- pytał się mnie dziś Wojtuś. No właśnie- po co? Ktoś miał chyba za dużo pieniędzy i ze strumyka z wodospadami zrobił betonowy kanał, a z idyllicznego pokopalnianego stawu otoczonego gęstym laskiem- betonową nieckę o idealnie jajowatym kształcie i wyrównanych brzegach. Po co? Takich absudrów można mnożyć.

Jako ekonomista często boleję nad tym, ze samorządy polskich miast nie dokładają należytej troski o zabytki kultury technicznej na swym terenie. W Polsce jest ich relatywnie mniej niż w wysokouprzemysłowionych krajach Europy Zachodniej, a i mimo to pozostałości po rozwoju technicznym naszej cywilizacji są bezrefleksyjnie niszczone.
Przykład pierwszy z brzegu. W Żarach w woj. lubuskim działało ongiś całe zagłębie węglowe (Zjednoczone Żarskie Kopalnie Węgla Brunatnego, kopalnie "Henryk" -okolice Żar i "Maria" -okolice Nowej Soli). Na południe od tego miasta jeszcze nie tak dawno działały liczne kopalnie, a szyby były połączone z miejscami przeładunku niezwykle rzadką koleją linową, oraz systemem podmiejskich towarowo-pasażerskich tramwai elektrycznych, po których nie pozostało niemal śladu. Jak podają źródła historyczne, "trzy wagony osobowe zapewniały przejazd górnikom i mieszkańcom okolicy, każdy z wagonów mógł zabrać około 30 osób. Ten lokalny tramwaj jeździł na trasie Żary - Westerplatte Łaz. - Mirostowice Dolne - Mirostowice Górne - Stawnik - lasy w okolicy autostrady; jest to około 20-kilometrowa sieć torowisk."
Istniejące do dziś zagadkowe filary kolei linowej oraz pozostałości skomplikowanych mechanizmów wprowadzające tą kolej linową pod ziemię, są zaniedbane, obrośnięte i pochłonięte przez las. Nikt nawet nie wysilił się, by to dziedzictwo przeszłości zachować dla potomnych. Mimo iż nieliczne już obiekty byłych kopalni można by uczynić skansenem, atrakcją turystyczną, przedmiotem weekendowych wypraw mieszkańców bliższej i dalszej okolicy, to nie słychać o takich zamiarach.
Fot. Słup kolejki linowej do transportu węgla brunatnego w Żarach, wg www.ppwb.org.pl/wb/55/img/tzabawa_3.jpg

Takich przykładów bezrozumnego niszczenia wartościowych urządzeń jest wiele. Zniszczone młyny, wiatraki, rozkradzione linie kolei wąskotorowych, które po tym jak je porzuciły PKP, nie znalazły nowego właściciela. A że taka kolej może się odrodzić pod nowym właścicielem, świadczy casus wielu sprywatyzowanych kolei wąskotorowych: Rogowskiej, Śmigielskiej, Kaliskiej, Przeworskiej, Starachowickiej, Bieszczadzkiej czy Górnośląskiej. Wszędzie tam pojawił się nowy właściciel, często stowarzyszenia miłośników danego tematu i starej techniki, które doprowadziły zaniedbany majątek do stanu, w którym mógł on przyciągnąć zainteresowanie turystów. Odbudowano rozgrabione linie wąskotorowe, sprowadzono z innych miejsc tabor kolejowy, i zaczęto oferować przejażdżki dla turystów a nawet budować nowe linie. Koleje wąskotorowe stały się atrakcjami turystycznymi, żywym muzeum techniki, gratką dla miłośników turystyki industrialnej, żywiołowo rozwijającej się gałęzi turystyki, w której przedmiotem zainteresowania jest dawna technika.
Turystyka industrialna to zwiedzanie dzisiejszych i dawnych kopalni, hut, zapór wodnych, przejażdżki historycznymi tramwajami, starymi pociągami, statkami itd. Jest ona powiązana często z licznymi „przygodami” i unikalnymi przeżyciami takimi jak zjazd windą do kopalni soli w Wieliczce, chyba najbardziej udanym przykładem sukcesu w turystyce industrialnej w Polsce. Tyle że kopalnia soli w Wieliczce działa na tym rynku od dawna, i oferuje nie tylko zwiedzanie samej kopalni, ale także np. koncerty pod ziemią i liczne inne atrakcje.
W Polsce znaczenie konieczności ochrony dziedzictwa technicznego oraz jego wykorzystania jest najczęściej niedostrzegane, a polskie regiony pełne są nie odkrytych dla turystów, zapuszczonych pozostałości rozwoju kultury technicznej człowieka. Często najlepszym pomysłem na wykorzystanie dziedzictwa przeszłości dla rozwoju turystyki i wzbogacenia atrakcyjności regionu jest poszukanie dla niego nowego gospodarza, i najczęściej są to organizacje III sektora: stowarzyszenia, fundacje, zrzeszające sympatyków różnych dziedzin.
Ich działalność w Polsce jest niekiedy uznawana za przejaw ekscentryczności, choć wszędzie w Europie nikt z samorządów na działalność stowarzyszeń przyjaciół i miłośników techniki w ten uprzedzony sposób nie patrzy, natomiast dominuje wola utrwalenia dziedzictwa pokoleń- tego „heritage” którego ochrona jest standardem cywilizacyjnym społeczeństw rozwiniętych, oraz wola uczynienia danego regionu ciekawszym, bardziej atrakcyjnym turystycznie.
Warto by te pozostałości trudu naszych przodków zachować dla potomnych, zwłaszcza że te „żywe muzea techniki” prowadzone przez stowarzyszenia miłośników i świetnie promowane na rynku turystycznym nie tylko wzbogacają region, ale i zwykle zarabiają na siebie, często dzięki ogromnej ofiarności ich członków, wkładających niemały trud w zachowanie dziedzictwa przeszłości dla potomnych. Ich działalność wzbogaca ofertę turystyczną regionu. Czymże byłaby wizyta w Krakowie bez zwiedzania kopalni soli? Albo wizyta w Bieszczadach bez przejażdżki górską koleją wąskotorową?
Polskie żywe zabytki coraz bardziej wpisują się w krajobraz polskiej turystyki. Ważne jest jednak, by nawet ta działalność była oparta o zasady wolnego rynku i prowadzona była dla zysku. Bowiem mamy w Polsce aż nadto skansenów techniki, które, od lat upaństwowione, podlegają tzw. soft budget constraints (miękkim ograniczeniom budżetowym, czyli w razie wystąpienia strat zostaną one pokryte z pieniędzy podatnika) i w ogóle nie muszą zabiegać o turystów i promować się na rynku aby przetrwać. Ważne jest, by dziedzictwo przeszłości było wspierane, ale by nie stawało się też odwróconym tyłem do klienta balastem pokrytych kurzem nieprzydatnych maszyn, wygodnie pasożytującym na pieniądzach łatwowiernych podatników realizując wątpliwą misję składu zabytków, bo muzeum to coś więcej niż tylko czekanie na zwiedzających. To ich przyciąganie.
Kopalnie Węgla w Żarach- tekst z portalu
http://www.zary.info/ , autor: Rafał Szymczak
Kopalnie w Zielonym Lesie.
Do należącej do miasta Żary wsi Seifersdorf
(dziś dzielnica Zatorze, włączona do miasta, w 1937 r.) biegły linie kolejki linowej transportującej węgiel brunatny z odkrywek na południe od wsi, na skraju kompleksu leśnego zwanego Zielonym Lasem lub Żarskim Lasem. Później wybierano węgiel z szybów upadowych w zachodniej części Zielonego Lasu w pobliżu od wieków związanej z miastem wsi Olbrachtów (2).
Do stacji końcowej kolei linowej najpierw biegły słupy o ażurowej konstrukcji z kutego żelaza, z szybu o nazwie
Augusta.
Fragment pocztówki z początku XX w. z pierwotną linią kolei z
szybu Augusta
Później, gdy wybierano węgiel z szybów upadowych przy Olbrachtowie, słupy wykonano jako konstrukcje kompozytowe ceglano – żelbetowe. Do dziś stoją pośród drzew prawie wszystkie owe słupy.
Widok obecny słupa kolejki linowej dostarczającej węgiel z upadowych w Zielonym Lesie, w tle widoczny budynek siłowni i sortowni.
W pobliżu wybudowano też brykietownię, która została zniszczona podczas amerykańskiego nalotu 11 kwietnia 1944 r. a jej ruiny straszyły w tej okolicy długo po wojnie.
Ostał się do dziś także interesujący budynek siłowni kolejki linowej i sortowni węgla o ciekawej konstrukcji wzmocnionej ze względu
na wibracje elementami stalowymi. Dziś został zaadaptowany na pracownię artystyczną i mieszkania.
Stąd węgiel trafiał transportowany furmankami a w l.20. i
30. XX w. samochodami ciężarowymi głownie do kotłowni należących do żarskich zakładów przemysłu tekstylnego.
W połowie biegu kolejki znajdował się szyb upadowy
w środku zachodniej części Zielonego Lasu.
Obok szybu znajdują się ruiny siłowni
Odchodząc niedaleko od tego miejsca widoczne są
wyraźnie ślady dawnej aktywności górniczej.
W pobliżu znajdują się zapadliska doskonale zdradzające
bieg chodników.
W końcu można dojść topem słupów kolejki linowej do
miejsca, w którym na powierzchnie wyjeżdżały wagoniki z urobkiem
Posiadaczem kopalni był Emil Richter (wg. księgi adresowej z 1928). Właściciel elektrowni tak zżył się z ze swoja elektrownią i górnikami, że postanowił wznieść w pobliżu cmentarz dla górników wraz małym założeniem parkowym, którego dominantą było jego mauzoleum. Mimo powojennej dewastacji i szabrownictwa obiekt ten nadal jest imponujący a i układ cmentarnych ścieżek jest widoczny, choć nie
ma już górniczych nagrobków.
Ogrom mauzoleum i drzewa nie pozwalają na ujęcie go
obiektywem popularnego aparatu.
Po obu stronach tej alei biegnącej do mauzoleum znajdowały
się groby górników
Jeszcze przed wybuchem pierwszej wojny światowej zaczęto na powierzchni transportować urobek za pomocą kolei wąskotorowej zasilanej prądem elektrycznym pochodzącym z elektrowni Łoza. Elektrowozy ciągnęły zarówno wozy z węglem jak również wagony osobowe z górnikami i mieszkańcami wsi Mirostowice Górne, Łaz, Mirostowice Dolne i Kunice tak, że można powiedzieć, iż w tych wsiach funkcjonowała własna linia tramwajowa.
Składy ciągnęły lokomotywy takie jak ta produkcji Siemensa
ze skansenu w Rudach. Oryginalny wagonik można oglądać przed domem p. T. Zabawy w Mirostowicach Dolnych.zdjęcie lokomotywy Piotr Chyliński http://hwedrownosci.blog.onet.pl/
Do dziś stoi budynek zajezdni elektrowozów Mirostowicach Górnych, obecnie adaptowany, by spełniać nowe zadania przez Fundację „Rancho Nadzieja”.
Mirostowice Górne – zajezdnia elektrowozów i warsztaty
kopalniane.
Z drewnianych podkładów kolejki po jej likwidacji okoliczna
ludność zbudowała w pobliżu mostki ponad kanałami odwadniającymi.
W połowie biegu trasy wąskotorówki, na granicy wsi Łaz i Mirostowice Dolne znajdował się budynek stacyjny. Stoi do dziś już jako budynek mieszkalny.
Budynek stacyjny – rowerzyści stoją na nasypie
wąskotorówki.
Jedną ze stacji końcowych wąskotorówki była rampa w
Kunicach, gdzie węgiel trafiał do węglarek normalnotorowych.
W tym miejscu przeładowywano węgiel z wąskotorówki na
normalnotorowe wagony PKP.
Jedyny ocalały fragment torów wąskotorówki kopalni Henryk w
Żarach – Kunicach.
Drugą stacją końcową wąskotorówki była elektrownia Łoza.
Dziś z elektrowni powstały tylko dwa wielkie kominy w
środku lasu.
Zdjęcie z lat 60. XX w. zamieszczone w „Słowie Żarskim”
przedstawiające górnika kopalni „Henryk” przy wózku wyciąganym na powierzchnię
upadowej (A. Kowalski)
Pamiątkowy talerz wykonany na okoliczność likwidacji
kopalni „Przyjaźń Narodów”.
Dziś trasę między
szybami upadowymi rozrzuconymi w lasach miedzy Mirostowicami a Kunicami, którą
niegdyś pokonywała zelektryzowana wąskotorówka, można przebyć rowerami.
Odnajdzie też jeziorka, które powstały w miejscach zapadlisk.
Natura wspaniale ukryła ślady gospodarczej działalności człowieka.
Mapka z opisywanymi miejscami:
Wszystkie zdjęcia oprócz zdjęcia lokomotywy
Siemens – Rafał Szymczak
Lokomotywa Siemens w Rudach – Piotr Chyliński http://hwedrownosci.blog.onet.pl/
Rys. Proponowane nowe tereny zielone

Zielona Góra, częściowo ze względu na swoją nową ludność napływową, reprezentującą kulturę typową dla plebejskiej mentalności prowincjuszy z terenów niezurbanizowanych, zatraciła wiele funkcji wielkomiejskich które pierwotnie istniały w liczącym przed wojną ok. 30 tys. mieszkańców mieście.

Zielona Góra wciąż na przykład nie ma parku typowego dla typowego miasta średniej wielkości. Rolę terenów rekreacyjnych przejęły podmiejskie lasy, większość śródmiejskich terenów zielonych miasta, powstałych na bazie dawnych cmentarzy, nie odpowiada całkowicie wymaganiom stawianym parkom miejskim, i posiada roślinność typową dla terenów cmentarnych.
Brak terenów rekreacyjnych jest jednym z wielu elementów które składają się na całokształt miasta. Zielona Góra obecnie w zastraszająco szybkim tempie traci młodych mieszkańców,
Proponuję stworzenie dużego parku miejskiego na terenie Doliny Luizy. Teren ten obecnie ma zostać przeznaczony pod jednorodzinne budownictwo mieszkaniowe. Niemniej miasto tej wielkości winno posiadać w swych granicach choć jedną przestrzeń pod festiwale, imprezy masowe etc.
Fotografie: Dolina Luizy przy ul. Źródlanej Powyżej: Dolina Luizy wg cc wikimedia
Poniżej: Wagmostaw, zdjęcie archiwalne